Harry Potter Magical Wand

sobota, 4 lipca 2015

Miniaturka "Strata zmienia, niekoniecznie na lepsze..."

Jesteś przyjacielem, ponieważ jesteś węzłem, który łączy, lecz nie zniewala.
Przyjacielem, ponieważ jesteś podmuchem, który uspokaja, lecz nie usypia.
Przyjacielem, ponieważ jesteś bratem, który upomina, lecz nie upokarza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś wzrokiem, który patrzy, lecz nie osądza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś ręką, która prowadzi, lecz nie ciągnie na siłę.
Przyjacielem, ponieważ jesteś oazą, która pokrzepia, lecz nie zatrzymuje.
Przyjacielem, ponieważ jesteś sercem, które kocha, lecz nie zmusza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś czułością, która chroni, lecz nie upokarza.



______________________________



Szła dostojnym krokiem w stronę Śmiertelnego Nokturnu. Czarne niczym smoła szaty powiewały na wietrze. Ludzie widząc kto się do nich zbliża uciekali gdzie pieprz rośnie. Gdy się pojawiała wszelkie rozmowy cichły. Sprawiała, że się jej bali. Nie ważne czy szlama, półkrwi lub arystokrata. U niej nie było podziału. Była tylko chorobliwa żądza zemsty. Czarodzieje unikali jej wzroku, czarnych jak węgiel tęczówek w których kryło się szaleństwo. Po mimo, iż Lord Voldemort zginął, w świecie czarodziei nie zapanował spokój, którego tak wyczekiwali.
  Po niej nikt nie spodziewał się tak diametralnej przemiany. A to wszystko ich wina. To oni zawinili, skazując się na taki los. Zasłużyli.
Omiotła wzrokiem tłum ludzi, jej spojrzenie wyrażało istną pogardę. Ludzie kulili się na jej widok, chcąc sprawić by ich nie zobaczyła. Chcąc się ukryć, a co najważniejsze przeżyć.
  Weszła do mieszkania, wzdychając cicho. Minęło już pięć lat. Pięć lat terroru, do którego ona sama się przyczyniła. Nie żałowała. Zasłużyli na to co ich teraz spotyka.


***


Otworzyła bramę, która wydała z siebie piskliwy dźwięk. Przemierzała to miejsce jakby znała je na pamięć, bo znała. Przychodziła tu co dzień, podążając zawsze tą samą ścieżką.
Nagle się zatrzymała.
Stanęła przed pierwszym nagrobkiem.



Teodor Nott

ur. dn. 25 VI 1981r.,

zm. dn. 2 V 1998r.

Żył 17 lat.

" Trzeba wielu lat by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila by go stracić."


Pierwsza łza spłynęła dziewczynie po policzku. To był jej przyjaciel, a chodź wiedzieli po, której stronie był, nie powstrzymało ich to przed zabiciem go z zimną krwią.
Wciąż przed oczami miała jego martwą twarz, która nie wyrażała absolutnie nic. Wciąż widziała go śmiejącego się w najlepsze. Może różniło ich wiele, domy, charaktery, to i tak znaleźli nić porozumienia. To on jej pomógł, gdy było jej ciężko. Nie przyjaciele, a on. Osoba po której nigdy by się tego nie spodziewała, wyciągnęła w jej stronę pomocną dłoń. To Teo przekonał resztę do jej osoby. Nigdy nie zapomni jak oddanym był przyjacielem, jak dobrym słuchaczem. Tak bardzo go jej brakowało.

  Siedziała w najmniej odwiedzanym i najciemniejszym miejscu w bibliotece. Cicho płakała, a szloch wstrząsał jej drobnym ciałem. Nie radziła sobie. Nie dawała rady. Przyjaciele... kolejny szloch wydobył się z jej ust. To nie byli przyjaciele. Była im jedynie potrzebna do zadań domowych. Tyle dla nich znaczyła. Zwłaszcza dla rudego Weasley'a. Przyjaźń złotej trójki to było dla wszystkich coś oczywistego. Ale to były tylko pozory. Gra. Może Harry i Ron się przyjaźnili, ale ona była na doczepkę. Piąte koło u wozu. Ron okazał się palantem, bił ją, wykorzystywał, poniżał, a ona nie mogła nic zrobić. Przecież musiała udawać. Co dzień tuszować skutki pobić. Udawać szczęśliwą, chodź już dawno załamała się psychicznie. Chwilę wolności znajdowała jedynie w bibliotece. Chowała się i dopiero tu pozwalała sobie na łzy. Łzy bólu, cierpienia i bezsilności. Poddała się już dawno.
  I wtedy pojawił się on.
- Granger? - spytał z niedowierzaniem. Nigdy nikt nie widział jak ta dziewczyna płacze. Nie odpowiedziała tylko zaniosła się jeszcze większym płaczem. Teodor dla pewności wyciszył to miejsce zaklęciem by nikt ich nie usłyszał.
- Ej, Granger co się stało? Dlaczego płaczesz? - spytał delikatnie. Był ciekawy co spowodowało łzy w jej oczach. Na co dzień była uśmiechnięta, radosna wręcz tryskała życiem, lecz teraz wyglądała żałośnie.
Podniosła na niego swój załzawiony wzrok. To co zobaczył w jej oczach go przeraziło. Były pełne bólu, cierpienia i pewnej pustki.
- Jak chcesz mnie jeszcze bardziej pogrążyć to nie krępuj się, dziś jest dzień obrażania i poniżania szlam - powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem.
Kolejny szok. Chłopak nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Co się stało z tą dziewczyną?
- Nie, nie będę cię obrażał. Co się stało?
Nie odpowiedziała mu, lecz on mimo to się nie poddawał. Codziennie przychodził i siadał obok. Aż w końcu dziewczyna mu zaufała. Zwierzyła się ze wszystkiego. Teodor siedział i słuchał jej z uwagą, a z każdym jej słowem pozbawionym emocji, wypranym z uczuć, złość przybierała na sile. Gdy skończyła po prostu jak przytulił, zapewniając że nie pozwoli by ktoś jeszcze ją skrzywdził. Po chwili jednak wstał, dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a on tylko pokrzepiająco się uśmiechnął.
- Muszę coś załatwiać, zaufaj mi.
I odszedł, a ona mu zaufała, znalazła przyjaciela wśród wrogów.
Na następny dzień gdy weszła do Wielkiej Sali, Teodor zauważył że jej uśmiech jest sztuczny. Taki jak zawsze. Miał nadzieję, że to się zmieni, a jednak się mylił. Spojrzała na niego i jej twarz rozświetlił szczery uśmiech sięgający oczu.
Skierowała się w stronę stołu gryfonów. Niestety nie dane jej było przy nim usiąść, gdyż Ron zerwał się na równe nogi, odpychając ją do tyłu. Zachwiała się lecz nie upadła.
- Jak śmiesz?!! Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać, ty plugawa zdrajczyni!!! - dziewczyna stała jak spetryfikowana, nigdy nie znęcał się nad nią przy wszystkich. - Jesteś zwykłą, plugawą szlamą, która nie powinna chodzić na tym świecie!!! Ja i Harry ci nie starczaliśmy?!! Musiałaś sobie znaleźć kogoś nowego co?? - jego głos ociekał jadem i ironią. Wszyscy w Wielkiej Sali siedzieli z rozdziawionymi ustami. Nie mogąc pojąć co się przed nimi działo. - Jesteś zwykłą szmatą, dziwką, która daje dupę za darmo.
Tego było za wiele dla Notta. Wstał i ze złością podszedł do rudego Weasley'a. Nie myśląc wiele przywalił mu z całej siły w szczękę, tak że ten przewrócił się na podłogę.
- Nie waż się jej obrażać ty pieprzony zdrajco krwi. Nie waż się więcej podnieść na nią ręki ty skurwysynie. Dotknij ją, a tego nie przeżyjesz Weasley. Zrozumiano? - syczał przez zęby ledwo powstrzymując się przed rzuceniem w niego Avady. - Ona jest więcej warta niż ty!
- Czyli jednak jest dobra w łóżku skoro jej bronisz - wychrypiał Weasley ledwo słyszalnie. Lecz Nott posiadał dobry słuch. Aż w nim się zagotowało gdy usłyszał jego słowa.  Nie myśląc nad tym co robi, kopnął go z całej siły w brzuch.
- Teo - usłyszał obok siebie przestraszony głos. Hermiona wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. - Przestań Teo, proszę. On nie jest tego wart - wyszeptała, lecz panująca w sali grobowa cisza sprawiła, że każdy dokładnie słyszał jej słowa. Chłopak skinął głową po czym ostatni raz odwrócił się do leżącego na ziemi czarodzieja.
- Pożałujesz tego.
Zostawił chłopaka samemu sobie i podszedł do Hermiony, a na jego ustach zagościł lekki uśmiech. Chwycił ją za rękę i skierował się w stronę swojego stołu. Dziewczynę zszokowała jego decyzja, lecz nie miała siły się sprzeciwić.
Od tego czasu ślizgoni traktowali ją inaczej, po mimo że Teo dużo przeszedł trwając przy dziewczynie opłaciło się. Odgrodziła się od starego życia, zepchnęła w najdalszy kąt swojego umysłu. Nabrała chęci do życia, a przebywanie przez większość czasu ze ślizgonami zrobiło swoje.

  To był prawdziwy przyjaciel, od początku do końca, a teraz go z nią nie ma... Złożyła na jego grobie kwiaty. Po czym z bólem odwróciła się i poszła dalej.
Następny przystanek nie znajdował się daleko.
Przystanęła i spojrzała na drugi nagrobek.



Pansy Parkinson

ur. dn. 14 IV  1981r.,

zm. dn. 2 V 1998r.

Żyła 17 lat.

" Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same."


Druga łza w tym dniu rozbiła się o ziemię. Uśmiechnęła się blado.
- Nasze początki nie były wspaniałe, lecz mimo to byłaś dla mnie jak siostra.
Więcej nie mogła powiedzieć bo głos się jej załamał, a usta niebezpiecznie zadrżały.

  Szła korytarzem w stronę Pokoju Wspólnego Slytherin'u. Była jedyną 'szlamą' w historii Hogwartu, którą ślizgoni tolerowali, a nawet polubili. Nie wszyscy, ale większość. Podała hasło i weszła do salonu. Od pamiętnej kłótni w Wielkiej Sali jadła przy ich stole oraz swój wolny czas spędzała u nich w lochach. W wieży Gryffindor'u tylko spała, przychodziła późnym wieczorem gdy wszyscy już spali i wychodziła wczesnym rankiem zanim się obudzili. Nie miała nerwów na kolejne konfrontacje.
Rozejrzała się po salonie po czym zajęła miejsce przy stoliku. Pogrążyła się w rozmowie z pewnym ślizgonem, który nie radził sobie z transmutacją. Z chęcią, chcąc zająć czymś swoje myśli, mu pomogła.
- No, no Hermiono jak tak dalej pójdzie to ślizgoni wygrają puchar domów.
Odwróciła się w stronę Teodora z uśmiechem na ustach.
- Tego wam życzę - powiedziała, a szczerość można było wyczytać z jej oczu. Rozmawiała z Teodorem przez jakiś czas, uważnie przyglądając się ślizgonom. A zwłaszcza pewnej grupce siedzącej przy kominku, od której odłączył się Teo.
Pansy w której oczach przed chwilą gościła radość, zniknęła gdy chłopak podszedł do Hermiony. Patrzyła na dziewczynę z wyrzutem i lekkim smutkiem. Powiedziała coś do znajomych po czym skierowała się do wyjścia z pokoju ślizgonów.
Hermiona bacznie się jej przyglądała, więc gdy zobaczyła że ta ma zamiar opuścić pomieszczenie, przeprosiła Teodora tłumacząc się, że musi pójść po coś do biblioteki.
  Szła ciemnymi korytarzami w podziemiach zamku, gdy usłyszała cichy szloch. Z zaciekawieniem udała się w tamtą stronę. 
  Stanęła przyglądając się skulonej przy ścianie sylwetce.
- Pansy? - spytała cicho. Brunetka podniosła gwałtownie głowę na dźwięk swojego imienia. Jej oczy wyrażały smutek, ale również złość kierowaną w jej stronę.
- Czego tu chcesz? - warknęła. - Śledzisz mnie? - zerwała się na równe nogi. - Mam cię dość! Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę cie znać! - krzyczała jak opętana, lecz nikt jej nie mógł usłyszeć. Po chwili jej głos zaczął się załamywać i przerodził się w szloch.
- Za-zabrałaś mi g-go.
- Ale o co ci chodzi? Nikogo ci nie odebrałam! - wykrzyknęła zdziwiona osądem dziewczyny.
- N-ni-nie mó-ów że nie w-wiesz o c-co mi chodzi! Odebrałaś mi Teo-Teodora - wyszeptała ostatnie zdanie. I dopiero wtedy Hermiona zrozumiała o co jej chodzi. Osunęła się po ścianie siadając obok załamanej brunetki. Westchnęła cicho. I nie wiadomo kiedy z jej ust zaczęły płynąć słowa. 
- Pansy... to nie tak. Ja nie chciałam, nie wiedziałam. On jest tylko moim przyjacielem, nic więcej. 
Mówiła dalej, zanim zdała sobie z tego sprawę opowiedziała jej o tym jak Teodor jej pomógł, ile mu zawdzięcza. Dziewczyna słuchała tego, chłonąc każde jej słowo. Poczuła się głupio. Osądziła ją bezpodstawnie. Rozpłakała się jeszcze bardziej czując się jak ostatnia, skończona idiotka, w dodatku zazdrosna. Hermiona siedziała zdezorientowana jej zachowaniem. 
- Pansy co się stało?
- Jestem skończoną idiotką, to się stało. 
Zdziwiła ją. Sprawiła, że dziewczyna nie potrafiła ukryć swojego zaskoczenia.
- Dlaczego?
- Bo uważałam cię za osobę nic nie wartą. Nie godną nawet spojrzenia. Nie zasługującą na to by się z nami zadawać. Za kogoś kto nie powinien żyć, za kogoś gorszego. Gardziłam tobą. Postawiłam ci wyrok nawet cie nie znając, bazując tylko na tym co mówili inni. Osądziłam choć nie zamieniłam z tobą ani jednego normalnego zdania. Byłam głupia. Tak bardzo głupia. Okazałaś się inna, niż przypuszczałam, lepsza. Chodź nigdy nie byłyśmy blisko, dzieliło nas wiele, nie lubiłyśmy się, to ty i tak przyszłaś. Przyszłaś i spytałaś się co się stało. Zwyzywałam cię, kazałam odejść, ale nie. Ty po mimo to zostałaś, choć nie musiałaś. Nie miałaś powodu. Ale zostałaś. Zrobiłaś coś czego moje 'przyjaciółki' nie zrobiły. Byłaś bardziej spostrzegawcza niż one. Nie znałaś mnie, a i tak widziałaś więcej od tych pustych dziewczyn. Po mimo wrogości z mojej strony, nie odeszłaś tak jakby to one zrobiły. Pomogłaś mi. A ja byłam głupia. Tak bardzo głupia. Przepraszam. Przepraszam, że wyniosłam co do twojej osoby tak pochopne wnioski. Przepraszam za wszystko. 
Umilkła. A dziewczyna nie mogła wydobyć z siebie głosu. Tak szczere słowa, odbiły na niej swój ślad. Wiedziała, że te słowa zapamięta na długo.
  Rozmawiały jeszcze długo o wszystkim i o niczym, świetnie się czując w swoim towarzystwie. Niestety Hermiona musiała już wracać do dormitorium, nie chciała, ale czy miała wybór? Nie. Gdy miała zamiar pożegnać się z Pansy, dziewczyna chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę domu ślizgonów. 
- Pansy co ty robisz? Ja muszę już iść - powiedziała oczekując odpowiedzi brunetki, lecz ta tylko się cwaniacko uśmiechnęła. 
  Zaprowadziła ją do swojego dormitorium, które po czasie stało się także i jej.

 Pociągnęła nosem, złożyła kwiaty na grobie i oddaliła się cicho żegnając przyjaciółkę. 
  Dalej spoczywał kolejny z jej przyjaciół.



Blaise Zabini 

ur. dn. 25 X 1981r.

zm. dn. 2 V 1998r.

Żył 17 lat.

"W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca."


Trzecia łza rozbiła się o marmurowy grób. 
 Tak to była prawda. Blaise walczył dzielnie o swoją miłość, przyjaźń i przyszłość. A zabił go Potter. Zazdrość przechyliła szalę. W tamtym momencie znienawidziła Harry'ego do końca. 
  Blaise... Zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Nie zadawał głupich pytań, jak Teodor przyprowadził ją wtedy do stołu. Nie był zły, po prostu zastanawiał się jak Wieprzlej i Złote dziecko mogli być tak okrutni. Pamiętała jak zarywał do pewnej dziewczyny, która była dla niego niedostępna. 
Jak walczył i wygrał.

  - Blaise... proszę cię, jak niby chcesz to zrobić? Ona nienawidzi ślizgonów... i... teraz również mnie... - westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Ale ty też za nami nie przepadałaś i co? Teraz stoimy tu i rozmawiamy, a w dodatku jesteśmy przyjaciółmi. 
- Blaise... to nie to samo...
- Zobaczysz, że mi się uda. W końcu nie każdy ma na nazwisko Zabini.
- Ehhhh...
- Hermiono powiedz mi tylko czemu? Czemu uważasz, że to nie ma szans? Ja ją kocham... - powiedział i spojrzał jej w oczy, uśmiechając się uroczo.
- Dlaczego? Ponieważ nie chcę byś cierpiał. Nie chcę byś robił sobie nadziei, które potem mogąc lec w gruzach. Nie chcę patrzeć na twoją rozpacz Blaise. Nie chcę patrzeć jak osoby bliskie mojemu sercu cierpią, a ja nie mogę nic zrobić... - końcówkę wypowiedzi wyszeptała, bo głos zaczął jej niebezpiecznie drżeć, a w oczach zalśniły łzy. 
  Uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.
- Nic takiego się nie stanie - wyszeptał jej we włosy. - Obiecuję.
Przytuliła go tylko mocniej. Po chwili odsunęła się i spojrzała w jego oczy z zawziętością. On naprawdę ją kochał, a ona mu pomoże, nawet jeśli będzie to ją wiele kosztowało.
- Wierzę, że ci się uda - obdarzyła go podnoszącym na duchu uśmiechem, a sobie obiecała, że zrobi co w jej mocy, by był szczęśliwy.
  Zmierzała w stronę swojego starego dormitorium, bała się tam wejść. Bała się tego co może ją za tymi drzwiami spotkać. 
  Gdy podawała hasło Gruba Dama obrzuciła ją tylko zdziwionym spojrzeniem, nic nie skomentowała jak to miała w zwyczaju. 
  Z bijącym sercem wkroczyła do pokoju wspólnego. Było tam bardzo mało osób, bo większość przebywała na błoniach, korzystając z pogody, za co Hermiona dziękowała w duchu. Nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi.
  Ręce się jej niebezpiecznie trzęsły gdy miała nacisnąć klamkę, lecz ktoś ją uprzedził. W drzwiach stała Levander Brown. Nie lubiły się ze wzajemnością. 
- Czego tu szukasz dziwko?! - wykrzyknęła z jadem.
Raz... Dwa... Trzy... 
Hermiona odliczała w myślach, chcąc utrzymać swoje nerwy na wodzy. Nie po to tu przyszła by rozmawiać z tą lafiryndą. Zamiast jej odpowiedzieć wykrzyknęła w głąb pokoju.
- Ginny!!! Jesteś? Musimy porozmawiać!
Poczekała chwilę, ale nic nie usłyszała. Na usta Brown wypłynął kpiący uśmiech.
- Ginny jest w pokoju, ale się jej nie dziwię, że nie chce wyjść. Bo kto by chciał rozmawiać ze szmatą Slytherin'u? 
To był cios poniżej pasa. Coś w niej pękło.
Wyciągnęła różdżkę i w ekspresowym tempie przyłożyła ją do szyi dziewczyny. 
- Nie warz się mnie obrażać!! To nie ja latam jak jakaś ladacznica za Mon-Ronem! W porównaniu do Ciebie, nie biegałam za nim i nie robiłam maślanych oczu, byleby mnie zauważył... -syczała przez zęby.
  Dawna Granger odeszła wraz z chwilą, w której Teodor Nott jej pomógł. Teraz wściekłość rządziła się jak chciała, nie hamowała jej.
  Gdyby nie nadchodząca korytarzem płomienno-włosa dziewczyna, rzuciłyby się na siebie z chęcią mordu. 
  Levander patrzyła na nią niewzruszona, a w Hermionie zagotowało się jeszcze bardziej.
- Ty podła suko! -krzyknęła wbijając mocniej różdżkę w gardło Brown. Ginny stanęła oniemiała. Nigdy nie widziała by Hermiona znajdowała się w takim szale.
- Dziewczyny? Co się dzieje? - spytała.
Hermiona odwróciła się do niej gwałtownie i zaczęła żywiołowo gestykulować. 
- To wszystko jej wina! Przyszłam do ciebie bo chciałam porozmawiać, ale ta wywłoka otworzyła mi drzwi i zaczęła pieprzyć jakieś farmazony o tym, że nie chcesz mnie widzieć. W dodatku mnie obraziła, wytrzymam wszystko lecz nie to, samą swoją osobą doprowadza mnie do białej gorączki! Zrozumiałabym oczywiście gdybyś nie chciała mnie widzieć, ale wolałam to usłyszeć osobiście...
  Mówiła szybko i chaotycznie, powoli uspokajając swoje nadszarpnięte nerwy. Ginny spojrzała na nią uważnie po czym odwróciła się z niewyobrażalną szybkością i przywaliła w twarz nic nie spodziewającej się Levander. Dziewczyna patrzyła na nią z szokiem i złością, trzymając rękę przy policzku.
- Jak śmiałaś! Twój brat się o tym dowie zdziro! -wykrzyknęła i zamknęła drzwi z hukiem. 
  Na twarzy Ginny pojawił się uśmiech.
- Z czego się cieszysz? - spytała zdziwiona.
- Należało jej się - uśmiechnęła się cwaniacko.
   
Później spędziły razem wiele godzin rozmawiając i wyjaśniając sobie wszystko. Hermiona była szczęśliwa ponieważ odzyskała swoją przyjaciółkę.
  Sprawa z nią i Diabłem nigdy do końca nie była pewna. To były dwa diabły, które pasowały do siebie idealnie, ale mimo to nigdy nie można było przewidzieć czy dziś będą w dobrym humorze czy nie. 
  W końcu kilka dni przed ostatecznym starciem Blaise oświadczył się rudej. Była najszczęśliwszą osobą na ziemi. Ginny Zabini? Czy nie ładnie to brzmi?
  Otarła oczy. Musiała iść dalej, chociaż nie chciała rozstawać się ze swoim przyjacielem.
  Kilka kroków dalej spoczywała ona...



Ginevra Weasley 

ur. dn. 18 X 1982r.

zm. dn. 2 V 1998r.

Żyła 16 lat.

"W przyjaźni nie chodzi o to, żeby być nierozłącznym, ale o to, żeby rozłąka nic nie zmieniła."


Kolejna łza popłynęła jej po policzku. Po mimo rozłąki nic się nie zmieniło w ich relacjach. A może nawet i się polepszyły? Były przyjaciółkami na dobre i na złe. Były siostrami. 
  Jej śmierć to był cios poniżej pasa. Zabili osobę tak bliską jej sercu. Którą kochała. Zabił ją Ron. Nie sądziła, że posunie się do tego by zabić własną siostrę. Był na nią piekielnie zły gdy dowiedział się, że stanęła po stronie Hermiony. Wyparł się jej. A potem ogarnięty furią i chęcią zemsty rzucał zaklęcia jak popadnie, zwłaszcza w nich. Hermione, Blaise'a, Teodora, Pansy, Ginny i Malfoy'a. Byli jego głównym celem.
Tak bardzo brakowało jej Ginny. Jej pogodnej osoby, tego gdy się denerwowała, tego gdy ją wspierała i bez skarg słuchała wszystkich jej zażaleń.

  Szła korytarzem chłonąc wzrokiem każdy najdrobniejszy szczegół zamku. Chciała zapamiętać każdą zbroję, każdy obraz, wszystko co tylko się dało. W końcu nie wiadomo jak długo jeszcze pożyje. Nieubłaganie zbliżali się do starcia z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Każdy dzień był pełny napięcia, strachu przed tym co może wydarzyć się w każdej chwili. Bała się tego co przyniesie jej przyszłość, cholernie się bała.
Przystanęła podziwiając widok który rozpościerał się za oknem. Zapierał on dech w piersi. Uśmiechnęła się. Gdy postanowiła pójść dalej zdarzyła się z jakimś uczniem. Nieszczęśliwie upadła na podłogę. Podniosła się sama bo sprawca wypadku zbytnio się do tego nie kwapił. 
Gdy spojrzała na winowajcę nogi znów się pod nią ugięły.
Przed nią stał Ron... Ron Weasley.
Dotychczas skutecznie go unikała, lecz dzisiaj nie miała takiego szczęścia.
- Głupi ucznio... - urwał gdy zobaczył kto przed nim stoi. Na jego twarzy zagościł przerażający uśmiech. Po plecach dziewczyny przeszedł niekontrolowany dreszcz, który spowodowany był strachem i obawą. - Ooo... Mioneczka jak miło cię widzieć. I co tam powiesz?
- Eee.... Ja.. ja muszę... spieszę się... ten to znaczy tam...  - wyjąkała w odpowiedzi i odwróciła się z zamiarem szybkiego odejścia. Jednak Ron był szybszy i chwycił ją za rękę brutalnie odwracając w swoją stronę. 
- Jeszcze z tobą nie skończyłem. - warknął i popchnął ją na ścianę. Ręką chwycił za szyję utrudniając w ten sposób dziewczynie ucieczkę. Zbliżył swoją twarz do jej ucha i wysyczał:
- Dobrze się tam z nimi bawisz? Zapewne nie bo to obślizgłe gady, ale za to ze mną nudzić się teraz nie będziesz.
Zaciągnął ją do pustej klasy. Hermionie przyspieszyło tętno. Wspomnienia, które już dawno zdążyła zakopać na dnie umysłu, zaczęły wypływać na wierzch. 
Łzy poleciały jej po policzkach, nie kontrolowała ich. Chciała być silna, pokazać mu, że się go nie boi, że się mu nie da, ale nie potrafiła. Była na to za słaba.
Chłopak widząc jej łzy tylko się zaśmiał, lecz ledwo niedostrzegalny cień czegoś co przypominało zmartwienie, przeszedł mu po twarzy, niestety tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął.
- Czego ryczysz?! Chcesz to zaraz będziesz mieć do tego powód - warknął i uderzył ją w twarz. Siła ciosu powaliła ją na ziemię, a z kącika ust zaczęła sączyć się krew. 
Ron patrzył na to beznamiętnym wzrokiem. Oparł się o krawędź stolika i westchnął.
- Co ty z siebie robisz Granger? No co?
Gdybyś miała choć trochę rozumu w głowie to byś została przy mnie i Harry'm. 
Nie było ci dobrze przy nas? Nie rozumiem o co ci chodzi. Lecisz do ślizgonów i mówisz jak ci źle było. Że cię biliśmy, gwałciliśmy. Jesteś taka fałszywa. Jak się na ciebie patrzy to wymiotować się chce. 
No spójrz w lustro. Właśnie zawsze chciałem się spytać czy ty kiedykolwiek w nie patrzyłaś. Zapewne nie. Ja też będąc na twoim miejscu bym nie patrzył. 
- Ja będąc na twoim miejscu spieprzałabym właśnie gdzie pieprz rośnie - odezwała się lodowatym głosem stojąca od kilku minut w drzwiach Ginny.
Różdżkę miała wycelowaną w Rona, a ręka niebezpiecznie drgała jej z wściekłości.
- Powiedziałam WYNOCHA! - to zdanie wy warczała niemal  jak rozjuszone zwierzę. W tej chwili wyglądała pięknie, a zarazem przerażająco. Jak bogini, która urodą wabi, a potem zabija swoje ofiary.
Ron stał oniemiały, nie wiedział co zrobić. Jego siostra jeszcze nigdy nie wyglądała na tak złą.
- CZY DO CIEBIE NIE DOCIERA TO CO MÓWIĘ?! POWIEDZIAŁAM  W-Y-N-O-C-H-A!
Spojrzał na nią uważnie.
- Pożałujesz tego - rzucił na odchodnym i zatrzasnął za sobą drzwi.
Napięta atmosfera w pokoju od razu opadła. Ginny oparła się o ścianę, przymknęła oczy i cicho wypuściła wstrzymywane powietrze. Serce dudniło jej jak oszalałe od nadmiaru adrenaliny, ale na usta wypłynął lekki uśmiech. Poradziła sobie z nim. Stawiła czoła starszemu, większemu od niej bratu. To był powód do dumy. 
Tymczasem Hermiona podniosła się na nogi. Wyglądała żałośnie, oczy wciąż się jej szkliły, a włosy? Lepiej o nich nie wspominać, w tak okropnym były stanie. Spojrzała na Ginny. Była jej wdzięczna za pomoc. Sama by sobie nie dała rady. Za dużo wspomnień, za dużo przeżyła za tą osobą by nie wiedzieć do czego jest zdolna. 
- Dziękuję - wyszeptała i wypadła z pomieszczenia jak burza. Ginny wybiegła za nią lecz Hermiona była już daleko.
- Hermiona! Stój! Zaczekaj!



***



Hermiona wpadła do pokoju wspólnego ślizgonów potrącając kilku uczniów, nie zatrzymała się gdy Teo zaczął do niej wołać. Była głucha na wszystko. Właśnie przeżywała swój największy koszmar od nowa i od nowa. Katowała się wspomnieniami, których nie potrafiła zatrzymać. Za bardzo bolały by mogły odejść w niepamięć. Znosiła Rona ponieważ chciała być w pewien sposób akceptowana... Była szlamą jakby to Malfoy ją nazwał. Pomimo tego, że była czarodziejką wielu nie lubiło, wręcz nie tolerowało takich jak ona. A Hermiona od początku chciała by ktoś ją zaakceptował, chciała znaleźć przyjaciół... Kolejna ironia losu. Udawała, że jest szczęśliwa, nie skarżyła się. Tłumiła emocje w sobie, wyniszczając przy tym psychikę. Strasznie łatwo jest zrujnować człowieka tylko swoimi czynami.
Siedziała w kącie i płakała. Tak dawno tego nie robiła. 
Zza drzwi dochodziły ją przytłumione słowa przyjaciół.
- Pansy dlaczego tu stoisz? Co się stało Hermionie? - spytał Teo.
- Ponieważ zamknęła się w naszym pokoju i nie mogę otworzyć. Hermiona! Proszę otwórz! Co się stało? - wołała waląc w drzwi. - Nic, widzisz nic...
Westchnęła zrezygnowana. 
Nagle Hermiona usłyszała, nowy głos, którego nie rozpoznawała. Na zewnątrz zapanowało zamieszanie. 
- ZAMKNĄĆ SIĘ! - krzyknął nieznajomy. - Tak jej nie pomożecie idioci...
- A od kiedy ty się o nią martwisz? Co..? Bo nie wydaje mi się, że pałasz do niej jakąś sympatią. Spróbujesz tam wejść i jeszcze bardziej ją wykończysz...
- Kurwa powiedziałem zamknij mordę Zabini! Nie dociera?
Tamten jeszcze tylko wymamrotał coś w odpowiedzi, ale w końcu się poddał. 
- Więc jak już zacząłem... nie nawet nie próbuj otwierać tej swojej mordy Diable. Zanim mi przerwano przyszła tu osoba, która jej pomoże...
- Phii niby kto?
- Zabini do jasnej cholery daj mi skończyć!
Słychać było jeszcze jedynie cichy jęk diabła.
- Dziękuję Pansy, jak coś to możesz mocniej. Więc... dobra najlepiej niech już tu przyjdzie, bo znów mi ktoś przerwie. 
Po raz kolejny powstało zamieszanie.
- Więc jak? Potrafię otworzyć te drzwi... nie nie pytaj skąd Blaise, wpuszczę ją tam. Może pomóc tam gdzie wy jesteście bezsilni. Dobra teraz możesz gadać diable, bo wyglądasz jakbyś miał zaraz eksplodować.
- Czy to dobry pomysł? 
- Tak sądzę, że tak... 
- Musimy porozmawiać w pokoju - odezwał się po chwili ciszy Teo.
- Chwila... czy wy coś próbujecie przede mną ukryć? - spytała podejrzliwie Pansy.
- Wiesz, takie tam męskie sprawy...
- Dobra nie musisz kończyć Blaise, więcej nie muszę wiedzieć. To ja będę w pokoju wspólnym, jakbyście coś chcieli.
Hermiona podniosła głowę na dźwięk otwieranych drzwi. Jej oczom ukazała się ruda czupryna Ginny. Jednak zanim Weasley zamknęła za sobą drzwi dostrzegła Draco, który odwracał się by odejść z Teo i Blaisem. Na chwilę ich oczy się spotkały. Patrzył na nią z... troską? Nie to nie możliwe, lecz nie mogła się bardziej przyjrzeć ponieważ ich kontakt wzrokowy został przerwany.
- Hej... Hermiono wszystko okey? 
Skinęła ledwo widocznie głową.
- Gdyby nie Malfoy zapewne w ogóle by mnie tu nie było...
- Malfoy...? - spytała zdziwiona,
- Tak on. Też bym w to nie uwierzyła, ale on wbrew pozorom nie jest taki zły. Potrąciłaś go i Teo jak wbiegłaś do pokoju wspólnego. Nott nie wiedział co jest grane i potem za tobą pobiegł, a Malfoy wyszedł by sprawdzić co się stało. No i trafił na mnie.Tak jakoś wyszło, że powiedziałam mu co się stało i mnie wpuścił.
Potem do rozmowy dołączyła również Pansy. Rozmowa z dziewczynami poprawiła jej nastrój. O drugiej w nocy poszły spać, a Hermionie śnił się niebieskooki blondyn.

Stała i przyglądała się jeszcze przez chwilę zdjęciu Ginny. Nie chciała od niej odchodzić lecz zostało coś jeszcze. Ktoś równie ważny...




Draco Malfoy


ur. dn. 5 VI  1981r.,

zm. dn. 2 V 1998r.

Żył 17 lat.

" Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości. "


Część jej duszy odeszła z każdym jej zmarłym przyjacielem. Lecz najbardziej bolała strata jego... Tak Draco Malfoya. Jej chłopaka... 
Stała nad grobem i płakała, tym razem nie były to już tylko pojedyncze łzy. Jak to się stało, że pokochała tego oślizgłego gada z lochów? Sama wiele razy się nad tym zastanawiała, ale mimo, że nie znalazła odpowiedzi to wiedziała, że on też ją kochał. 
Upadła na kolana i schowała głowę między ręce.
- Dlaczego... dlaczego ty... Tak bardzo mi ciebie brakuje... - nie była w stanie powiedzieć nic innego bo rozpłakała się już na dobre. Tęskniła za nim cholernie mocno. Widziała go codziennie, chociaż on już nie żył. W najdrobniejszych gestach, rzeczach, wszędzie.

  Leżała w łóżku i nie potrafiła zasnąć, dręczyły ją koszmary. Wstała z zamiarem przewietrzenia się i poukładania myśli.
Była gwieździsta, bezchmurna noc. Hermiona spacerowała po ciemnych korytarzach zamku. Nocą wszystko wydawało się takie inne. Piękniejsze. Pochodnie nadawały przyjemnego oraz napawającego dreszczykiem nastroju. Zbroje tworzyły najróżniejsze cienie, a obrazy cicho pochrapywały. 
Dotarła na wierzę astronomiczną na, której już ktoś był. Podeszła cicho do murku i usiadła na nim przymykając oczy.
- Uważaj bo spadniesz! - ktoś wesoło wywrzeszczał jej do ucha. Nie przestraszyła się, wręcz się tego spodziewała. Podniosła leniwie powieki. 
- Nie mam ochoty na kawały Irytku...
- A kto tu mówi o kawałach? Tym razem przyszedłem w ważnej sprawie - wyszczerzył się. - Wpadłem na genialny pomysł! Zademonstrować ci go?
- Nie, sądzę że nie trzeba...
- Wiedziałem, że od razu się zgodzisz! - wykrzyknął uradowany. Chwycił jakiś ciężki przedmiot i rzucił  go w stronę nic nie spodziewającej się dziewczyny. Siła przedmiotu zepchnęła ją z murku, a Hermiona w ostatniej chwili chwyciła się jego krawędzi. 
- I to był twój genialny plan?! Chciałeś mnie zabić?!! - krzyczała zwisając z wieży. - Wciągnij mnie, ale to już!!! - niestety nic nie pomagało. Swoim krzykiem tylko pogorszyła sytuację, bo ręce zaczęły się jej już ześlizgiwać. Klęła na siebie, że akurat dzisiaj nie zabrała ze sobą różdżki. 
- Po co to do jasnej cholery zrobiłeś?!
- Już wyjaśniam - usiadł wesoło na murku obok zwisającej dziewczyny. - Ponieważ chciałem ci pomóc!
- ZABIJAJĄC MNIE?! - traciła cierpliwość, a na dodatek czuła, że dłużej już nie wytrzyma. Ręce zaczęły jej drętwieć.
- No chyba sobie ze mnie kpisz! Nie mam najmniejszego zamiaru cię zabić. Chodzi tylko o to, że za chwilę na swoim jednorożcu przyjedzie książę w lśniącej zbroi i cię uratuje! Wiem jestem genialny nie musisz mi dziękować, a teraz już się zbieram. Muszę nastraszyć kilka uczniów! Żegnaj niewiasto z szopem na głowie! 
- IRYTKU!!!! TY IDIOTO!!! WRACAJ TU W TEJ CHWILI!!! - niestety poltergeista już nie było.
 Wisiała już z dobre dziesięć minut gdy stwierdziła, że nikt już jej nie pomoże. Że tak ma skończyć. Kilka łez spłynęło po twarzy dziewczyny. To właśnie ta chwila, w której powinna się puścić. I tak zrobiła. Jednak ktoś w ostatniej chwili chwycił ją za nadgarstki i wciągnął do środka. Z ulgą oparła się o nieznajomego, uspokajając oddech. Odsunęła się z zamiarem podziękowania i zobaczenia twarzy wybawcy. Gdy jednak to zrobiła, zastygła jakby poraził ją prąd. Odsunęła się szybko, doprawiając się siniaka na głowie. Syknęła, ale mimo to zerwała się na nogi. Nie był to dobry pomysł bo pociemniało jej przed oczami i się zachwiała.
- Ja... ee... dziękuję za pomoc... muszę już iść... - upadłaby gdyby chłopak jej nie złapał.
- Siadaj Granger, ja nie gryzę - nie miała siły by się sprzeciwić, więc zrobiła co jej kazał. Oparła się plecami o chłodną, kamienną ścianę i zamknęła oczy. Była zmęczona i oddałaby wszystko by dostać się do ciepłego łóżka. Chłopak podszedł do niej i kucnął obok, trzymając w jednej ręce różdżkę. 
- Pokaż głowę - powiedział miękko. Odchyliła ją trochę na bok, a chłopak wyszeptał kilka zaklęć, które od razu jej pomogły. 
- Dziękuję... znowu...
Skinął tylko głową i usiadł obok niej.
- Dlaczego to robisz? - spytała po chwili ciszy. - Dlaczego mi pomagasz? I jak mnie tu znalazłeś?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się, a Hermiona była zauroczona. Wyglądał pięknie w świetle gwiazd, z rozczochranymi włosami i z uśmiechem na ustach. Jednak zaraz przyszło opamiętanie. Musiała przestać o nim myśleć w taki sposób. Pociągał ją fizycznie, ale nic poza tym. Tak siebie przekonywała od czasu gdy wpuścił Ginny do jej pokoju. Wtedy coś się zmieniło, nie potrafiła  dokładnie stwierdzić co, ale wiedziała, że nie czuje do niego już takiej nienawiści jak kiedyś. 
Później zdarzało się, że przyłapywała go na przyglądaniu się jej. Ale to przecież nie musi nic oznaczać. Wiele osób od czasu afery z Ronem się jej przyglądało.
- Najpierw odpowiem na ostatnie pytanie. Znalazłem cię tu przez przypadek. Nie umiałem spać i chodziłem po korytarzu, nagle wpadłem na irytka. Ten zaczął gadać jakieś bzdury o jednorożcu, dziewczynie i wieży astronomicznej. Więc z czystej ciekawości przyszyłem tutaj no a resztę już znasz.
- A dlaczego...
- Dlaczego ci pomogłem? Sam nie wiem... Właściwie to dręczy mnie od dawna pewna sprawa...
- A gdzie podziały? Czysta krew? Przecież jestem szlamą...
- Poszły zdychać... rozmawiałem z kilkoma osobami... i wyszło jak wyszło. Czy to źle?
Patrzyła na niego oniemiała.
- Nie no coś ty. Cieszę się, że... choć trochę się zmieniłeś.
Spojrzał na nią i uśmiechną się szerzej.
- A czy ty kiedykolwiek mnie poznałaś, żeby mówić, że się zmieniłem?
- Ja... nie chyba nie...
Pokręciła głową, a on uśmiechnął się zawadiacko.
- To teraz masz okazje to nadrobić - wyciągnął w jej stronę rękę. - Chodź.
Podała mu dłoń, a on pomógł Hermionie wstać, jednak zaraz ją cofnęła, rumieniąc się lekko.
- Jest jeszcze jedno... - spojrzał na nią z wyjątkową powagą. - Chciałbym cię.. ee... przeprosić... wiem, że to za mało. Tyle lat poniżania i upokarzania z mojej strony nie może zostać wynagrodzone przez jedno głupie słowo. Jest mi ee... głupio... Jeny... rzadko przepraszam, ale teraz czuję, że po prostu muszę, ale... nie umiem ująć tego w odpowiednie słowa... Po prostu przepraszam...
Ślizgoni coraz bardziej ją dziwili, w pozytywnym sensie. Nigdy nie spodziewała się tego po Malfoy'u. Jednak każdy zasługuje na drugą szansę. Była to lekcja, której nauczyła się przy Teodorze, Pansy i Blaisie. Więc dlaczego nie wybaczyć Malfoyowi? Uśmiechnęła się.
- Ja.. ja ci wybaczę, ale... to jest jedna jedyna szansa. Więcej nie ma.
Chłopak słysząc to rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Dziękuję ci! A teraz chodź! - pociągnął ją w głąb zamku.
Spędzili całą noc na poznawaniu na nowo siebie, wygłupianiu i żartowaniu. Okazało się, że pomimo wszystko umieją się dogadać, no ale przecież Malfoy zawsze pozostanie Malfoyem.

I tak to wszystko się zaczęło. Spędzali ze sobą wiele czasu. Aż oficjalnie zostali parą. Wiele się od Draco nauczyła. Pomógł jej odnaleźć siebie. Niestety wszystko co piękne i dobre kiedyś się kończy. Tak było i w tym przypadku. Wojna odebrała jej ukochanego. Ale nie tylko jego. Wszystkich których kochała. Wszystkich na których jej zależało. Dosłownie wszystko co tylko mogła. Nie pozostało nic, zupełnie nic oprócz ziejącej pustki w jej sercu.


***


Wstała i otrzepała zakurzoną szatę. Wróci tu jutro. Jak zawsze od pięciu lat.
Znów musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości. 
Teraz to ona siała terror wśród magicznego świata. 
Bo jedyne co trzymało ją wciąż przy życiu to żądza zemsty, wręcz chorobliwa żądza, oraz miłość do ludzi, których już dawno nie ma...


KONIEC 




______________________________



Czytacie -------> Komentujcie

Bardzo chciałabym poznać waszą opinię! 

5 komentarzy:

  1. Świetne! Dawno nie czytałam czegoś równie wspaniałego. Genialne opisy i w ogóle wszystko... Wzruszyłam się. Brak mi słów. + Dobrze, że tego nie dosłodziłaś. Nie pasowałoby do tego klimatu. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjna <3 Dawno nie czytała tak cudownej miniaturki, a czytam po kilka na dzień. Masz talent. I oczekuję więcej smutnych miniaturek Dramione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowna, chcę więcej! Oczywiście smutnych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mówił Ci kto kiedyś, że Twoja miniaturka jest meeega? Jeżeli nie to będę pierwsza. Jest cudowna. Zakochałam się w niej. Piszesz cudownie. Mam nadzieje, że będzie tego więcej, jeżeli nie to zrobię Ci tu spam! Tak to jest groźba! Pisz więcej smutnych miniaturek. Życzę Ci dużo weny i czasu na pisanie. Mam ogromną nadzieję, że szybko pojawi się tutaj nowa miniaturka. Ta jest jedyna w swoim rodzaju, płakałam jak głupia, ale ciii, nie mów nikomu. :* <3 :* <3 :* <3

    OdpowiedzUsuń
  5. O bogowie! To....to.....no aż brak mi słów! To jest cudne! Gdyby nie to że akurat jestem w autobusie to zapewne bym ryczała pół dnia (a i tak kilka łez mi popłynęło z oczu :D :* ) no kobieto! Przez ciebie będę miała doła! :D ale serio miniaturka jest cudowna! Przy okazji (tak ciut chamsko ale ciiii :D ) zapraszam do siebie
    herosi-i-czarodzieje.blogspot. com
    Oficjalnie ogłaszam że kocham tą miniaturke! <3 <3 <3 <3 :)

    OdpowiedzUsuń